czwartek, 5 września 2024

Przemijanie (K. Varga, Ostrygi i kamienie. Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii)

 

Jeśli ktoś ma za sobą lekturę wcześniejszych eseistycznych książek Krzysztofa Vargi, ten nie będzie miał żadnych wątpliwości, że i po najnowszą jego publikację warto sięgnąć. W dotyczących Węgier „Gulaszu z turula”, „Czardaszu z mangalicą” i „Langoszu w jurcie” autor dał się poznać nie tylko jako podróżnik-erudyta, ale przede wszystkim jako świetny gawędziarz, znakomicie łączący teraźniejszość z przeszłością, osobiste doświadczenie z uniwersalnością, smaki codzienności (jedzenie!) i refleksje na temat kultury, polityki, zmian zachodzących w społeczeństwie. Nie inaczej jest w przypadku „Ostryg i kamieni”. Obszar eksploracji jest co prawda inny, ale właściwie od początku mamy to, co w pisarstwie Vargi tak cenne – wspomnianą erudycję, zmysłowe opisy jedzenia, będące punktem wyjścia dla rozważań na temat literatury, biografii znanych twórców, architektury i wydarzeń z historii. Pisarz rezygnuje jednak z oferowania czytelnikom krzepiącego poczucia, że jest tak jak zwykle i że proponowana opowieść opierać się będzie na podobieństwie do narracji dobrze znanej. W trakcie lektury szybko bowiem odkrywamy, że samochodowym podróżom Krzysztofa Vargi, jego noclegom w przypadkowo wybieranych tanich hotelach, jego refleksjom i miejscom, które odwiedza, towarzyszy połączenie nostalgii z melancholią. Z jednej strony mamy do czynienia z deklarowanym przekonaniem, że jest się u siebie i że chce się w opisywane miejsca wracać. Z drugiej dobrze widać coraz bardziej dominujące w tekście odczucie przemijania i smutku. Wyłania się ono zarówno ze zdarzeń drobnych, kiedy znane miejsca zmieniają się i nie ma powrotu do tego, co było, ale widać je zwłaszcza w upodobaniu do obserwowania ruin, nieoczywistości wynikającej z brzydoty, czy w odwiedzaniu cmentarzy lub muzeów dotyczących bitew. Stopniowo surowe piękno, rozbijane na początku dość często jasnością wynikającą chociażby z odwołań do pisarzy i malarzy, zamienia się w coraz bardziej odczuwalny, ale i zarazem akceptowany mrok. Ślad po śmierci i jej świadomość jako konsekwencje analizowania procesu przemijania okazują się częścią codzienności. Akceptowaną, bo obecną niemalże na każdym kroku tej podróży. Bardzo dobre!

 

Krzysztof Varga, Ostrygi i kamienie. Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii, Wyd. Czarne, Wołowiec 2024.

wtorek, 27 sierpnia 2024

Ostateczność jako codzienność (P. Nieto, Wybrani)

 

Reportaż Patricii Nieto to z jednej strony mocne i dosadne pokazanie kolumbijskiej rzeczywistości, w której życie ludzkie nic nie znaczy, a ciało człowieka po śmierci często traktowane jest jak jeden z odpadów, z drugiej portrety niemalże poetyckie, sensualne, odsłaniające paradoksalne piękno brzydoty, okrucieństwa i zła. Nie bez powodu wspominam o tym zderzeniu, bo autorce udaje się pokazać specyficzny proces pochłaniania ciał zmarłych przez przyrodę (trupy spływające rzeką) przy jednoczesnym przyzwyczajeniu się do tego, że brutalność i przypadkowość śmierci są elementem tutejszej codzienności. Patricia Nieto okazuje się empatyczną, ale i bezwzględną obserwatorką. Wyciąga wnioski, słucha, współczuje, ale nie odwraca oczu. Mamy więc do czynienia i z tekstami reporterskimi, i z rodzajem pożegnania z tymi, których śmierci nikt nie towarzyszył. To połączenie wybrzmiewa wyjątkowo mocno. Sam fakt opowiedzenia o martwych pływających w rzece lub odnajdywanych w jej pobliżu okazuje się i opowieścią bardzo intymną, i głosem w sprawie, bo w tle odsłaniane są uwikłania społeczno-polityczne i obyczajowe. Przyzwyczajanie się do ostateczności zamienia się w pochłanianie życia przez śmierć. Proces ten odbywa się nieuchronnie, a zło zmusza do braku protestu i pokazuje, że bunt nie jest możliwy. Odbieranie tożsamości, unieważnianie istnienia, zrównywanie człowieka ze śmieciem – to wszystko nie jest ostrzeżeniem, ale doświadczeniem codzienności. Bardzo dobre.

 

Patricia Nieto, Wybrani, przeł. Aleksandra Wiktorowska, Wyd. ArtRage, Warszawa 2024.

niedziela, 25 sierpnia 2024

Słowa, pamięć i tożsamość (J. Wilengowska, Król Warmii i Saturna)

 

„Król Warmii i Saturna” to proza, która w zderzeniu z debiutancką „Japońską wioską” (1999) i „Zębami” (2006), wybrzmiewa bardzo tradycyjnie. To nie jedyny fakt, który w kontekście najnowszego utworu Joanny Wilengowskiej, zaskakuje. „Król Warmii i Saturna” to także proza autobiograficzna, ale i wpisująca się w odświeżony przez trzecie pokolenie model literatury małych ojczyzn. Ta ostatnia klasyfikacja odnosi się w moim rozumieniu do przedstawicieli wnuków tych, którzy jako dorośli doświadczyli traum II wojny światowej. Ich dzieci to często ci, którzy w latach dziewięćdziesiątych XX wieku próbowali przepisać relacje polsko-niemieckie i kwestię pamięci miejsc na własnych zasadach. W Olsztynie robiło to wtedy środowisko związane z „Borussią”, z którym obecnie autorka jest związana. Skoro jednak o zaskoczeniu wspominam, to zaznaczyć warto, że nie zawsze tak było. W numerze 11. „Portretu” z 2001 roku Wilengowska, jedna ze współtwórczyń pisma, w szkicu „Gdzie ona jest?” podważała sens pytania o tożsamość i zaznaczała w kontekście Olsztyna i Warmii: „Nie muszę się tłumaczyć, że tu mieszkam. Także przed tymi, którzy nie mieszkają. Nie ścigają mnie duchy. Historię tych ziem widzę bez znaków metafizycznej inności. Nie bawi mnie mitologizowanie, dokładanie mistyki do durnego dziejowego przekrętu” (s. 68). Tymczasem dzisiaj wydźwięk prozy autorki jest ideowo zupełnie inny. Wyraźnie wybrzmiewa głos upominania się o przeszłość, zapamiętania tego, co było, niesprawiedliwości dziejowej i dziedziczenia tego, co doświadczyli wcześniej inni zamieszkujący Warmię i Mazury. Wspominam o tym nie bez powodu. Mam bowiem wrażenie, że do takich tematów dorastamy. I właśnie teraz jesteśmy świadkami, jak około czterdziesto-, pięćdziesięcioletni wnukowie dojrzeli do tematyki małych ojczyzn. Nie chodzi tylko o Joannę Wilengowską i nie tylko o przywołane tereny, wśród innych przedstawicieli tego zjawiska można by wymienić np. Ishbel Szatrawską, Zbigniewa Rokitę, Karolinę Kuszyk czy Sabinę Waszut. Wróćmy jednak do „Króla Warmii i Saturna”, prozy interesującej i wartej uwagi. Na plan pierwszy wysuwają się trzy kwestie. Pierwsza to język. Jest synonimem braku, nieobecności, nieświadomości, ale i nadmiaru, zwłaszcza wtedy, gdy przywoływany jest w niespodziewanej formie i nagle. Staje się synonimem rozpoznawania i nazywania świata na nowo, ale też przywoływaniem rzeczywistości, której brakuje. Okazuje się także fundamentem budowania porozumienia między schorowanym ojcem a opiekującą się nim córką. W swojej różnorodności – mieszanina gwary warmińskiej, języka niemieckiego i polskiego – bywa też źródłem sytuacji absurdalnych lub zabawnych. Druga ważna kwestia to pamięć i stopniowe uświadamianie sobie jej materialności. Bywa bowiem ona zachowana nie tylko we wspomnieniach, ale i przedmiotach, grobach, miejscach. Jednocześnie da się z nią mierzyć tylko poprzez fragmentaryczność – bo pamięci ojca nie ma już w takiej formie, w jakiej była, bo pamięć córki ignorowała wcześniej przekazywane informacje, uznając je za nieistotne, bo „dzisiaj” składa się tylko z cząstek „wczoraj”. Trzecia dominująca kwestia to odkrywanie własnej tożsamości poprzez odbijanie się w lustrze przemijania. Mamy bowiem do czynienia z portretowaniem tracenia pamięci przez ojca przy jednoczesnym chwytaniu jej skrawków przez córkę. Obserwujemy złudzenie tkwiące w rzeczach jako nośniku pamięci – mieszkanie ojca jest pełne przedmiotów, nadających się potencjalnie do wyrzucenia, po babce, matce mężczyzny, pozostał tylko talerz, zwykły, niczym się niewyróżniający. Kształtowanie własnej tożsamości odbywać się więc musi przez rekonstruowanie cudzej pamięci, cudzej wiedzy i inwestowanie we własne poszukiwania. Warto!

 

Joanna Wilengowska, Król Warmii i Saturna, Wyd. Czarne, Wołowiec 2024.