piątek, 30 sierpnia 2019

Pamięć (E. Kuryluk, Feluni)


„Feluni” to zamknięcie rodzinnej i autobiograficznej trylogii, na którą składają się „Goldi” oraz „Frascati”. Choć Ewa Kuryluk przygląda się członkom rodziny – ojcu, matce, wreszcie bratu, to jednak ważną bohaterką każdej z tych książek jest również ona sama. To, co publiczne, a więc życie artystyczne, dyplomatyczne, kulturalne i polityczne, zostaje nie tyle zderzone, co raczej powiązane i wymieszane z tym, co podwójnie intymne. Ta podwójność wyraża się w ciągłej obecności autorki w rzeczywistości, którą opisuje – intensywność uczuć i emocji cudzych zostaje zwielokrotniona przez odczuwanie uczestniczki wydarzeń i ich rejestratorki jednocześnie. Podwójność jest również widoczna w niemożności bycia kimś nienaruszonym. Intensywność emocji rodziców i tego, co dzieje się z bratem, staje się podstawą silnej więzi łączącej członków rodziny, choć jednocześnie jest tym, co cały czas powoduje, że więź ta narażona jest na nieustanną konieczność sprawdzania swojej trwałości. „Feluni” to nie tylko próba opisania intensywności istnienia brata chorego na schizofrenię. Widać w tej książce również rozpaczliwe, choć pozornie bardzo racjonalne, zmaganie się z pamięcią. Ile uda się zapisać, ile uda się wyrwać zapomnieniu i przemijaniu, tyle zostanie utrwalone. Będzie więc dowodem na istnienie i dowodem na realność tych wszystkich uczuć, które w sąsiedztwie szaleństwa i obsesji miały w sobie również zadziwiającą dosadność niedyskutowalności sensu, o którym wie się, że ma rację bytu. Niezależnie od tego, kto w tym tryptyku w danej odsłonie wysuwa się na plan pierwszy, zawsze obecni są wszyscy członkowie dramatu. Dramat to jednak specyficzny – realny, ale jakby z pogranicza snu i jawy, niepowtarzalny, ale tak wiele mówiący o graniczności tego, co czasami jest mało widoczne, bolesny, bo pokazujący przedziwne zmagania losu i przypadku, wpisany w prywatność i intymność, ale naznaczony Wielką Historią. Bardzo dobre.

Ewa Kuryluk, Feluni, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.

wtorek, 27 sierpnia 2019

Pretensjonalny świat twórcy (Ż. Słoniowska, Wyspa)


Choć debiutancka powieść Słoniowskiej „Dom z witrażem” nie zachwyciła mnie, z dużym zainteresowaniem przyjęłam fakt opublikowania przez autorkę drugiej książki. Liczyłam na to, że pisarka okaże się w swoich rozwiązaniach fabularnych dużo mniej schematyczna niż było to wcześniej. Niestety, rozczarowałam się. „Wyspa” to powieść korzystająca ze zgranych w literaturze motywów. Nie ma w tym nic złego, bo sztuką jest to, co dobrze znane, opowiedzieć tak, by zaskakiwało i otwierało na nowe. Tak jednak nie jest w tym przypadku. Tytułowa wyspa to miejsce, do którego przybywa nieco znudzony i zmanierowany pisarz na pobyt artystyczny. W domu, w którym mieszkają literaci, spotyka kobietę. To Muriel, którą poznał niegdyś na konferencji i która, choć starsza od niego o kilkanaście lat, zrobiła na nim duże wrażenie. Cała historia opiera się na budowaniu napięcia między mężczyzną a kobietą oraz zastanawianiem się, czy pożądanie i pragnienie ma szansę w takiej konfiguracji znaleźć ujście. Oczywiście, można by próbować interpretować tę powieść jako historię czystej fascynacji dziejącej się na tle surowej przyrody. Można by mówić, że to opowieść o kompulsywnym wypełnianiu pustki po niemożności pisania namiętnością natury cielesnej. Można by też stwierdzić, że to historia przyciągania się i oddalania, trzymania na dystans jako najlepszego sposobu na podsycanie pożądania. Można by, gdyby nie drętwy i sztuczny język, jakim posługuje się autorka, mało wiarygodne dialogi, brak wiarygodności psychologicznej i anachroniczne pojmowanie roli pisarza. To, co rzekomo jest dramatyczne i co ujawnia się w opisie małżeństwa bohatera oraz jego dylematów twórczych, ma być również wzniosłe, ważne i intensywne. Tymczasem jest śmieszne, karykaturalne i pretensjonalne. A chyba nie o to autorce chodziło.

Żanna Słoniowska, Wyspa, Wyd. Znak, Kraków 2019.

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Opowiedzieć siebie (A. Świrszczyńska, Jeszcze kocham… Zapiski intymne)


Notatki Świrszczyńskiej to nie tylko przykład interesującej w swojej bezpośredniości szczerości autobiograficznej, ale również doskonały pretekst do refleksji na temat tego, jak doświadczenia intymne osób znanych rezonują po latach. Przemyślenia i zapisywane na bieżąco zapiski poetki okazują się wyjątkowo świeże, nowoczesne w wymowie i bezpruderyjne. Interesującym zabiegiem edytorskim jest wpisanie wspomnianych notatek w opracowanie biograficzne autorstwa Wioletty Bojdy. Czytamy więc najpierw wstęp badaczki, potem ów intymny zapis miłości, starości i tworzenia poetki, a następnie zakończenie napisane również przez Bojdę. Dzięki tak pomyślanej kompozycji życiorys Świrszczyńskiej wybrzmiewa mocniej i ciekawiej. Notatki właśnie za sprawą zaakcentowania różnych wątków przez badaczkę okazują się bardziej wielowymiarowe. „Jeszcze kocham… Zapiski intymne” możemy więc czytać jako portret dojrzałej seksualności i umiejętności cieszenia się z seksu po sześćdziesiątce. To także interesująca opowieść o trudnościach ze znalezieniem swojego głosu w twórczości, ale i arcyciekawa historia codzienności literatów żyjących pod jednym dachem w kamienicy przy Krupniczej 22. Bardzo ważne wydają się te fragmenty opracowania i zapisków, które odnoszą się do sytuacji materialnej i rodzinnej poetki. Świrszczyńska jest bardzo wytrwałą i skuteczną zdobywczynią różnego rodzaju form wsparcia, oferowanego twórcom przez państwo. Mocno wybrzmiewa również ten wątek jej biografii, który wiąże się z funkcjonowaniem w niełatwym miłosnym trójkącie. Mam na myśli miłość męża Świrszczyńskiej do Haliny Poświatowskiej i rozgrywanie się tego dramatu (bądź farsy) właściwie po sąsiedzku. Miłosne szaleństwo poetki to także deklaracja o wydźwięku społecznym, rodzaj manifestu nawet – domaganie się prawa do uczuć i seksu w wieku, w którym kobiety stają się dla otoczenia niewidoczne.

Anna Świrszczyńska, Jeszcze kocham… Zapiski intymne, opracowanie, wstęp i zakończenie: Wioletta Bojda, Wyd. W.A.B., Warszawa 2019.