Znakomita
książka! Jedna z ciekawszych ostatnich lat, jeśli weźmiemy pod uwagę tych,
którzy dopiero zaczynają swoja pisarską drogą. Jakub Michalczenia ma już co
prawda na swoim koncie równie interesujące „Korszakowo”, jednak w „Gigusiach”
udaje mu się rzecz niezwykle ciekawa. Oto opisywany świat jest w swoim
realizmie tak mocny i absurdalny zarazem, że okazuje się, iż zyskuje wymiar
nadrealny. To, co prawdziwe, siermiężne, dosadne, niekiedy bardzo wulgarne,
zostaje na co dzień zepchnięte na margines. W prozie Michalczeni wysuwa się na
plan pierwszy, a jednak dla czytelnika może być czymś nierzeczywistym. Jeśli
bowiem mówimy dzisiaj o przekraczaniu granic, zwykle mamy do czynienia z dyskursem
dominującym, który czerpie głównie z tego, co szokuje w mediach
społecznościowych. Tymczasem bohaterom książki bliżej do dzisiejszych patostreamerów.
Oni jednak nie tylko nigdy nie zostaną gwiazdami, ale i nie mają nic wspólnego
z kreowaniem patologii we własnym życiu. Bohaterowie tak po prostu funkcjonują,
a przywołani patostreamerzy mogą ich tylko próbować naśladować. Michalczenia z
zaskakującą energią i wiarygodnością odświeża to, co nazwalibyśmy prozą
społecznie zaangażowaną, ale i udowadnia, że ma świetny słuch językowy. Jego
dialogi „żyją”, są ostre jak brzytwa, uderzają, ale i, jeśli autor tego akurat
chce, zadają razy po omacku. Opisany przez Michalczenię świat to małe
miasteczko – zapomniane, niechciane, porzucone, mało interesujące dla tego
wszystkiego, co zaczyna się tuż za rogiem. Nie bez znaczenia jest metafora
niegdyś tętniącego życiem węzła kolejowego. Ważne jest nie tylko zmarginalizowanie
miejsca, ale i świadomość, że nic się nie wydarzy, nie ma na co czekać, nie ma
za czym tęsknić, nie będzie lepszych czasów, może być tylko gorzej. Ten stan Jakub Michalczenia portretuje bardzo celnie. Lektura obowiązkowa.
Jakub
Michalczenia, Gigusie, Wyd. korporacja ha!art, Kraków 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz