„Król
Warmii i Saturna” to proza, która w zderzeniu z debiutancką „Japońską wioską”
(1999) i „Zębami” (2006), wybrzmiewa bardzo tradycyjnie. To nie jedyny fakt,
który w kontekście najnowszego utworu Joanny Wilengowskiej, zaskakuje. „Król
Warmii i Saturna” to także proza autobiograficzna, ale i wpisująca się w odświeżony
przez trzecie pokolenie model literatury małych ojczyzn. Ta ostatnia
klasyfikacja odnosi się w moim rozumieniu do przedstawicieli wnuków tych,
którzy jako dorośli doświadczyli traum II wojny światowej. Ich dzieci to często
ci, którzy w latach dziewięćdziesiątych XX wieku próbowali przepisać relacje
polsko-niemieckie i kwestię pamięci miejsc na własnych zasadach. W Olsztynie
robiło to wtedy środowisko związane z „Borussią”, z którym obecnie autorka jest
związana. Skoro jednak o zaskoczeniu wspominam, to zaznaczyć warto, że nie
zawsze tak było. W numerze 11. „Portretu” z 2001 roku Wilengowska, jedna ze
współtwórczyń pisma, w szkicu „Gdzie ona jest?” podważała sens pytania o
tożsamość i zaznaczała w kontekście Olsztyna i Warmii: „Nie muszę się
tłumaczyć, że tu mieszkam. Także przed tymi, którzy nie mieszkają. Nie ścigają
mnie duchy. Historię tych ziem widzę bez znaków metafizycznej inności. Nie bawi
mnie mitologizowanie, dokładanie mistyki do durnego dziejowego przekrętu” (s.
68). Tymczasem dzisiaj wydźwięk prozy autorki jest ideowo zupełnie inny. Wyraźnie
wybrzmiewa głos upominania się o przeszłość, zapamiętania tego, co było,
niesprawiedliwości dziejowej i dziedziczenia tego, co doświadczyli wcześniej
inni zamieszkujący Warmię i Mazury. Wspominam o tym nie bez powodu. Mam bowiem
wrażenie, że do takich tematów dorastamy. I właśnie teraz jesteśmy świadkami,
jak około czterdziesto-, pięćdziesięcioletni wnukowie dojrzeli do tematyki
małych ojczyzn. Nie chodzi tylko o Joannę Wilengowską i nie tylko o przywołane
tereny, wśród innych przedstawicieli tego zjawiska można by wymienić np. Ishbel
Szatrawską, Zbigniewa Rokitę, Karolinę Kuszyk czy Sabinę Waszut. Wróćmy jednak
do „Króla Warmii i Saturna”, prozy interesującej i wartej uwagi. Na plan
pierwszy wysuwają się trzy kwestie. Pierwsza to język. Jest synonimem braku,
nieobecności, nieświadomości, ale i nadmiaru, zwłaszcza wtedy, gdy przywoływany
jest w niespodziewanej formie i nagle. Staje się synonimem rozpoznawania i
nazywania świata na nowo, ale też przywoływaniem rzeczywistości, której
brakuje. Okazuje się także fundamentem budowania porozumienia między
schorowanym ojcem a opiekującą się nim córką. W swojej różnorodności –
mieszanina gwary warmińskiej, języka niemieckiego i polskiego – bywa też
źródłem sytuacji absurdalnych lub zabawnych. Druga ważna kwestia to pamięć i
stopniowe uświadamianie sobie jej materialności. Bywa bowiem ona zachowana nie
tylko we wspomnieniach, ale i przedmiotach, grobach, miejscach. Jednocześnie da
się z nią mierzyć tylko poprzez fragmentaryczność – bo pamięci ojca nie ma już
w takiej formie, w jakiej była, bo pamięć córki ignorowała wcześniej
przekazywane informacje, uznając je za nieistotne, bo „dzisiaj” składa się
tylko z cząstek „wczoraj”. Trzecia dominująca kwestia to odkrywanie własnej
tożsamości poprzez odbijanie się w lustrze przemijania. Mamy bowiem do
czynienia z portretowaniem tracenia pamięci przez ojca przy jednoczesnym
chwytaniu jej skrawków przez córkę. Obserwujemy złudzenie tkwiące w rzeczach jako
nośniku pamięci – mieszkanie ojca jest pełne przedmiotów, nadających się
potencjalnie do wyrzucenia, po babce, matce mężczyzny, pozostał tylko talerz,
zwykły, niczym się niewyróżniający. Kształtowanie własnej tożsamości odbywać
się więc musi przez rekonstruowanie cudzej pamięci, cudzej wiedzy i
inwestowanie we własne poszukiwania. Warto!
Joanna
Wilengowska, Król Warmii i Saturna, Wyd. Czarne, Wołowiec 2024.